Gdy kupuję na targu, staram się robić to z namysłem i włączam wszystkie pięć zmysłów, aby dobrze wybrać produkty. Co pięknie wygląda? Co przyciąga uwagę tak, że człowiek chowa do kieszeni listę zakupów, zmienia cały tygodniowy plan posiłków, bo zwyczajnie nie może się oprzeć temu, co widzi i czuje? Co smakuje najlepiej? Co przenosi cię myślą ze straganu na pole, a co prosto do obórki? Czy te cudowne brzoskwinie na pewno są dojrzałe? Może dają się lekko ugnieść pod palcami, a może jeszcze muszą poleżeć? Czy te urocze małe marchewki dadzą się ułamać z cudownym chrupnięciem, które zdradza ich kruchość i świeżość? Czy aromat pomidorów, tak ciężki i gęsty, nie przypomina długich, upalnych dni lata?
Jedną z największych przyjemności kupowania w małych, lokalnych sklepach i na tragu jest to, że można zamienić parę słów i poradzić się sprzedawcy lub właściciela straganu. Któż lepiej doradzi, które pomidory kupić na sos lub salsę (rzecz jasna inne na sos i inne na salsę), jak nie człowiek, który poświęca całą swą energię na ich wyhodowanie, załadunek i przywiezienie na cotygodniowy rynek? Ktoś, kto produkuje żywność, doradzi, bo to leży w jego interesie. Chce bowiem, aby klienci otrzymali jak najlepszy towar i jak najlepiej mogli go wykorzystać. Dzięki temu wrócą w następnym tygodniu i znowu od niego coś kupią.
Zresztą nie chodzi tylko o rolników. Oto stoisko z pieczywem, załadowane złotobrązowymi bochenkami, miękkimi i ślicznymi bułeczkami, błyszczącymi ciastkami wytrawnymi i słodkimi. Nie sposób go ominąć. Przy okazji wzbogacam wiedzę podczas czysto technicznych dyskusji o kupowanych bochenkach. Jak długo ciasto rosło? Ile płynu trzeba dodać? A co z zakwasem? Te i inne pytania często zadaję, gdy próbuję dowiedzieć się więcej o czymś szczególnie interesującym, co wędruje do mojej torby z zakupami.
W dzisiejszych zatłoczonych, pełnych anonimowości miastach jakże cenne są relacje, które można nawiązać na rynku i które rozwijają się potem całymi miesiącami. I nie mam tu na myśli tylko straganiarzy. Uwielbiam podpatrywać, co inni kupują. Inspiruje mnie to. A gdy widzę coś nowego, pytam od razu, co to jest i jak to przyrządzać.
Zakupy za granicą przenoszą wszystko na zupełnie inny poziom. Codzienna, zwykła czynność urasta do rangi egzotycznego zajęcia, a opowieści o znanych i nieznanych smakach i zapachach brzmią zupełnie inaczej w obcych językach. Za granicą nawet kolory i wystawy prezentują się inaczej. Tym, co mnie szczególnie interesuje, są produkty używane przez innych podczas codziennego pichcenia. Rozmowy o jedzeniu, smakach i najlepszych metodach używania nieznanych składników. I choć rozmowa tu i ówdzie utyka ze względu na barierę językową, to jednak nawiązanie porozumienia i zdobycie nowej wiedzy jakoś się udaje! Jeżeli zatem jesteście na wakacjach, odkrywajcie sekrety lokalnych rynków. Zanurzcie się w tłum kupujących, wkroczcie bez obaw pomiędzy stragany i poszukajcie nowych inspiracji.